Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzę ja, goszyg, z miasta Gdańsk. Z bikestats dla przyjemności i zdrowia przejechałam 10287.52 kilometrów w tym 6679.14 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h - nie ma się czym chwalić ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy goszyg.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
35.00 km 35.00 km teren
02:02 h 17.21 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:26.0
HR max:192 (%)
HR avg:179 (%)
Kalorie: 1552 kcal

Luiza XC Cup Człuchów

Niedziela, 17 lipca 2011 · dodano: 17.07.2011 | Komentarze 0

Opis i jakaś fotka może później... bo zmęczona jestem :P

Edit: no to trochę odpoczęłam :) Chociaż nie za bardzo, bo nie zdążyłam się nawet wyspać, jak już musiałam na cały dzień do pracy iść. Ale teraz upragniony urlop!! :D

Ale miało być o Luizie. Gdybym miała streścić w jednym zdaniu, to byłoby po prostu "Zajebista niedziela". Ale to nie oddaje wszystkich pozytywnych i nielicznych negatywnych wrażeń.

Po przyjeździe zapisy i takie tam pierdoły, biznes, toi-toi, szybki ogląd terenu... a potem poskładać rowery, ubrać się w lajkrę i hop-hyc na objazd trasy! Pętelka niewiele ponad 3km, w dodatku w miejskim parku... będzie lajcik. Ale już spojrzenie na jeden ze zjazdów widoczny z trasy samochód-miasteczko obudził w nas pewien respekt do trasy. A to było nic! (jak się okazało niedługo później ;) Na początku jeszcze zupełnie rozluźnione udałyśmy się z Aśką objechać tę parkową popierdółkę (wtedy jeszcze wciąż tak nam się wydawało ;). Już na początku podjazd z kamlotami, na który w dodatku nie można było najechać z należytym rozpędem i pierwsza wysiadka z roweru. Potem zjazd-respekt - okazał się być wielką frajdą typu rollercoaster, a wybijając się dobrze na przeciwstoku można było zlądować w wielkiej kupie piachu :D Organizatorzy przewidzieli nawet objazd, ale to przecież dla leszczy jakichś a nie dla nas :P Chwila normalnej drogi i znowu podjazd, po zrytej trawie - kolejna wysiadka. Za chwilę zjazd zaczynający się wąską rynienką, na górze drzewka a zakręt tuż przed nim o 90 stopni. Pierwszy najazd nieudany, za chwilę poprawka i już było ok. Zjazd przyjemny, za chwilę kawałek po chodniku i potem brykanie do góry po schodach. 30m płaskiego i... WTF?! Zjazd w klimacie górskim! Dwie opcje - albo przeskok przez próg z kamieni (jak się potem okazało po przymiarkach - większość rowerów haczyła o nie blatem), albo po luźnej ziemi z ostrym zakrętem na dole przed głazem półmetrowej wielkości. Miny nam zrzedły... "Wrócimy tu z chłopakami" - pomyślały. Dalsza część trasy bez takich emocji. Więcej płaskiego i szerokiego. No ale trochę nas ta "parkowa popierdółka zaskoczyła" :P Drugi objazd trasy z chłopakami, ale na zjazd-masakrę odwagi zabrakło. Zresztą głupio by było się rozwalić tuż przed wyścigiem i tuż przed urlopem. Perspektywa pokonania go 10 razy piechotą nie bardzo mnie cieszyła, ale cóż robić...

Wystartował dystans rodzinny, do naszego startu jeszcze mnóóóstwo czasu. Jakiś czas później mini - spoczynek na łączce na zakręcie i zabawa w fotografa. A do tego mega głupawka rozładowująca napięcie ;) Bo gdy trasa okazała się rozmijać nieco z naszymi oczekiwaniami, pojawił się stres przedstartowy. Ale śmiech jest dobry na wszystko :) Wreszcie powrót do miasteczka, rozmowy, spotkania... A propos spotkań, to SPOTKAŁA mnie niezwykła przyjemność osobistego zapoznania Michała, zwanego Fascikiem :) "Lubię go" - chciałoby się powiedzieć ;) Aby rozwiać ostatnie wątpliwości - rozmowa z orgiem - stało się jasne, że nie liczą się duble - wszyscy jadą 10 okrążeń. Pomyślałam tylko "O ja pier**lę, ja to w ogóle przeżyję?!". No ale rozbrajający uśmiech Mateusza i stwierdzenie: "W końcu przyjechałaś na elitę =)" rozbroił mnie (bo co miał zrobić, skoro był rozbrajający ;) Wreszcie ustawienie na linii startu, ostatnie wygłupy i błaznowanie z Aśką i Michałem... no i poszli!! Rozjazdówka znakomita - stawka tak się rozciągnęła, że wjeżdżając na wąską część trasy nie było najmniejszego problemu z tłokiem. Na samej trasie myślałam, że umrę co najmniej kilka razy. Po 3 okrążeniu (jak na drugim dublował mnie Bartek Banach, to jeszcze resztki życia w sobie miałam, które jakoś zaczęły przygasać, gdy zniknął mi z oczu w tempie błyskawicznym ;), po 4 okrążeniu, po 6 okrążeniu, po... a w sumie potem było mi już wszystko jedno, zwłaszcza, że nie wiedziałam, które kółko jadę ;) Po 5 nie umierałam, bo wciągnęłam żela, którego wcale nie chciałam wziąć, ale został mi prawie siłą wciśnięty, więc wzięłam "na wszelki wypadek". Wypadek ten właśnie WSZELKI miał miejsce. Żel był na wagę złota. No i tak się męczyłam, męczyłam... mogłam ścigając się jednocześnie obserwować rywalizację najlepszych, bo dublowali mnie tyle razy... :P Wreszcie jakoś doczłapałam się do końca 10 kółka, wchłonęłam nie-wiem-nawet-ile wody od pani z bufetu i powlokłam się na łąkę zdychać. Co niniejszym uczyniłam dołączywszy do Teamu.

No a potem "mycie", dekoracja, ZAJEBISTE nagrody, rodzinne zdjęcia... i do domu. Z OGROMNYM uśmiechem na twarzy, pomimo równie OGROMNEGO zmęczenia :))

Na koniec, niczym gwiazda odbierająca oscara, pozwolę sobie podziękować kilku osobom ;) (kolejność przypadkowa ;)

Mateuszowi - za cała ZAJEBISTĄ imprezę, kilka wymienionych zdań i uśmiechów i energiczny doping w momencie, kiedy tego najbardziej potrzebowałam, czyli WIELKIEGO ZGONU po 6 kółku
Tacie - za bycie wiernym kibicem i fotografem
Aśce - za wspólne głupawki, ploty, obietnicę handlu wymiennego nagrodami...
Tomkowi - za Carbo-Żelo-Koksik, którego przyjąć nie chciałam, ale mnie przekonał i tym samym być może zapobiegł mojemu zejściu z trasy nieco wcześniej niż po 10 pętlach oraz za fotki co chwila w innym miejscu (ciekawa jestem jeszcze, czy wyszły ;)
Robertowi - za zainteresowanie i prawdziwą troskę o mój sprzęt w dniu imprezy jak i kilka dni wcześniej
Michałowi (vel Fascikowi) - za mój ulubiony typ poczucia humoru i gadanie głupot przed startem ;)
Bratu Michała - za DOPING i kibicowanie
Januszowi - za pojawianie się za każdym kółkiem na innym zakręcie i doping w najmniej oczekiwanym momencie
Andrzejowi i Dawidowi i całemu FLASH TEAMowi - za niezwykle wesołą, radosną i przyjazną atmosferę i świetną wspólną zabawę
Pani na bufecie - za uśmiech i serdeczność
Komuś-Tam-U-Góry - za piękną pogodę :)
Ufff... jeśli kogoś pominęłam, to przepraszam.

A na koniec skromna ilustracja, która ani trochę nie oddaje klimatu całości :P

Chwilami, np. wtedy, miałam trochę dość :P

Moje ulubione "rodzinne" zdjęcie :D

Aha, chyba zapomniałam o jednym... byłam druga :) Ale to w tym całym dniu było najmniej ważne ;)
Kategoria Zawody



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!