Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzę ja, goszyg, z miasta Gdańsk. Z bikestats dla przyjemności i zdrowia przejechałam 10287.52 kilometrów w tym 6679.14 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 16.75 km/h - nie ma się czym chwalić ;)
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy goszyg.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:2092.77 km (w terenie 1274.00 km; 60.88%)
Czas w ruchu:171:25
Średnia prędkość:12.21 km/h
Maksymalna prędkość:76.98 km/h
Maks. tętno maksymalne:192 (0 %)
Maks. tętno średnie:172 (0 %)
Suma kalorii:94106 kcal
Liczba aktywności:36
Średnio na aktywność:58.13 km i 4h 45m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.37 km 35.00 km teren
04:20 h 13.01 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:28.0
HR max:185 (%)
HR avg:157 (%)
Kalorie: 2640 kcal

CTRV Etap 3

Środa, 22 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 0

Krościenko - Ochotnica - baza pod Gorcem - Gorc - Jaworzynka Kamieniecka - Turbacz - Bacówka pod Maciejową - Rabka

Hurra! Jak podpułkownik coś zarządzi, to musi się udać ;) Ustalone było "ruszamy o 9.30" i tak też uczyniliśmy. Wprawdzie tylko 60% ekipy się wywiązała, ale zrobiliśmy to :) Pozostałe 40% dogoniło nas w trakcie postoju na lody ;) Na początek asfalt do Ochotnicy - przyznaję - towarzystwu nie chciało się jechać przez Marszałek i Lubań. Zupełnie nie wiem czemu, ja wspominam tamten podjazd całkiem znośnie ;) Ale odpuściliśmy sobie, Przeł. Knurowską też postanowiliśmy ominąć, dlatego z Ochotnicy poszliśmy zielonym w stronę Gorca. No, nie całkiem zielonym. Chcieliśmy do końca wykorzystać asfalt i szuterek i tak też zrobiliśmy, ale potem wykorzystała nas łąką i las ;) Chociaż nie powiem - łączka była ładna :) Na szczęście było jej tylko trochę. Chaszczy też tylko trochę. Wbiliśmy się wreszcie na szlak zielony, a tam troszkę góra-dół (więcej niestety tego pierwszego) aż dotarliśmy do bazy namiotowej pod Gorcem. Tam wymoczyliśmy się w źródełku (paskudnie gorąco było i słońce paliło) - trochę wygłupów, potem "ruch sceniczny" ku uciesze kolegów ;), trochę picia ... i na koniec okazało się, że jestem cała mokra - łącznie ze skarpetkami i pampersem, a te dwie rzeczy akurat nie rokują dobrze przed podjazdem/podejściem ... ale na szczęście nim sobie coś poobcierałam, to zdążyłam wyschnąć. W ogóle to trzeba docenić jak dużego farta mieliśmy, gdyż tuż obok, w zasadzie po drugiej stronie grani, przeszła burza. Ale nas i nasz dalszy szlak na szczęście ominęła, więc bez przeszkód dotarliśmy na Turbacz. A tam żurek, ryż z jagodami, piwko i temu podobne atrakcje ... Za to potem zaczęło się najlepsze czyli zjazd :D Kocham mojego Speca! Zjazd czerwonym szlakiem z Turbacza do Rabki - bossssski :) Blisko końca udało mi się nawet nie zabić na drzewie (to była kwestia ok. 2cm, ale udało się :) A w Rabce czekała nas mała wpadka z noclegiem, na szczęście udało się sprawę rozwiązać i wyjść na swoje. Kolejny znakomity dzień :)

Dane wyjazdu:
70.70 km 50.00 km teren
04:46 h 14.83 km/h:
Maks. pr.:57.08 km/h
Temperatura:33.0
HR max:184 (%)
HR avg:151 (%)
Kalorie: 2760 kcal

CTRV Etap 2

Poniedziałek, 20 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 0

Krynica - Runek - Bacówka nad Wierchomlą - Wierchomla - Piwniczna - Rytro - Wielki Rogacz - niebieski graniczny - Dol. Białej Wody - Jaworki - Szczawnica - Krościenko

Bossski dzień :) Wtedy właśnie w sposób ostateczny i nieodwołalny zrozumiałam, że na sztywniaku w góry nigdy więcej nie pojadę i że kocham swojego Speca :D Na podjazdach w terenie, mimo że cięższy, radzi sobie lepiej, na zjazdach ... nawet nie ośmielę się porównywać. Ileż miałam frajdy i radości tego dnia ... większość trasy w terenie, zjazdy, podjazdy, widoki ... to było właśnie to, co zawsze chciałam robić na rowerze i w którym to celu nabyłam Stumpiego. Popas w bacówce nad Wierchomlą obfitował w piękne widoki, kolejny popas w Rytrze z moczeniem nóg w Popradzie obfitował w wesołe scenki ... żyć nie umierać :) Ale esencją był zjazd z Wielkiego Rogacza, najpierw do granicy, potem niebieskim a na koniec żółtym do Jaworek ... coś przepięknego :) I te widoki ... A w Jaworkach zasłużony izotonik w znakomitym towarzystwie, kapela góralska ...

Dane wyjazdu:
86.42 km 30.00 km teren
05:12 h 16.62 km/h:
Maks. pr.:59.37 km/h
Temperatura:30.0
HR max:186 (%)
HR avg:159 (%)
Kalorie: 3293 kcal

CTRV Etap 1

Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 0

Tylawa - Polany - Huta Polańska - Ożenna - Nizna Polianka - Bardejov - Kurovske Sedlo - Tylicz - Krynica

Chłopaki byli już rozgrzani dwoma wcześniejszymi prologami, dla mnie to był pierwszy etap. Czyli jechałam na świeżości, czego niektórzy mi zazdrościli ;) Początek trasą sugerowaną zeszłorocznej Carpathii - szlak rowerowy, z mapy wynika, że przyjemny szuterek ... ale nieee ... początek szlaku wiódł przez łąkę, w dodatku pod górę, którą to łąkę niektórzy będą chyba długo wspominać jako wielką traumę, w każdym razie co najmniej do końca wyjazdu tkwiła niczym cierń w sercu niektórych ;) Potem trochę błotka, trochę krzaków i faktycznie objawił nam się całkiem przyjemny szuterek. Ale długo nim nie jechaliśmy, zrobiliśmy odbicie żółtym na Hutę Polańską a potem jeszcze jedno odbicie z żółtego ... i koniec końców znaleźliśmy się przy szlabanie "Wstęp surowo wzbroniony. Teren monitorowany." Co działo się pomiędzy - przemilczę ;) Potem błyskawiczny zjazd dziurawym asfaltem (tylko widziałam, dziur nie czułam - kocham mojego Speca :) do Ożennej, a tam esencja Karpatki, czyli popas w sklepie :D Dalsza część etapu nie była już taka sympatyczna, bo trzeba było gdzieś te kaemy natłuc, a pora już niewczesna się zrobiła, więc wybraliśmy trasę przez Słowację jako krótszą. W istocie - 50 a 70km to jest pewna różnica. Szkoda tylko, że było asfaltowo. Tam już mi trochę miłość do Stumpiego zelżała, ale dało się wytrzymać. Najgorszy był podjazd na Przeł. Tylicką - 8km asfaltu pod górę w pełnym słońcu, a nie można zapominać, że temperatura oscylowała w okolicach 30st. w cieniu :/ Ale na szczęście potem w dół do Tylicza, tam przerwa na lody, potem jeszcze troszkę pod górkę i zjazd do Krynicy, gdzie trudno było się poruszać ze względu na gęstość zaludnienia. A najbardziej wesołym akcentem była 300metrowa kolejka do lodziarni - że im się chciało tam stać ... :P Ale, ale ... zjazd do Krynicy to jeszcze nie był koniec, bo z centrum trzeba było się wbić na kwaterę i na tym krótkim odcinku zdobyliśmy kolejne imponujące przewyższenia. Nie wiem ile dokładnie, ale mieszkaliśmy prawie w najwyższych domach, tuż pod zielonym szlakiem ... czyli zaliczka przewyższeń na kolejny dzień została zrobiona wieczorem :)

Dane wyjazdu:
63.97 km 45.00 km teren
05:43 h 11.19 km/h:
Maks. pr.:60.52 km/h
Temperatura:20.0
HR max:165 (%)
HR avg:130 (%)
Kalorie: 2510 kcal

CMTBV Etap VI: Korbielów -> Wisła

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0

Ostatni etap. Z jednej strony ulga, że wreszcie nie trzeba będzie kolejnego dnia wstawać rano i wsiadać na rower... ale z drugiej tak już się przyzwyczaiłam, że żal będzie zmieniać tryb życia ;)
Pan Dyzio mówił "etap krótki, ale ciężki teren". Fakt - etap wyszedł najkrótszy ze wszystkich. A czy teren był taki ciężki? Trochę tak, sporo kamlotów bardziej i mniej luźnych, z moim cykorem i brakiem techniki znów było trochę prowadzenia roweru. Ale nie tak znowu bardzo dużo. Za to fragmenty, które można było przejechać, to prawdziwa śmietanka :D Dokładnie tak, jak sobie wyobrażam przyjemność z MTB :) Oczywiście na początek musiało być niemiłosiernie pod górę... ale na Halę Rysiankę większość czasu wbijaliśmy się w towarzystwie, więc w sumie i tak było całkiem fajnie :) Potem oczywiście towarzystwo odjechało, zostaliśmy sami z górskim szlakiem i radochą, jaka z jazdy nim płynęła. Pan Punkt na Rysiance udzielił nam cennych porad jak pojechać, jeżeli nie będziemy chcieli przebijać się przez wszystkie punkty kontrolne. Ostatecznie skorzystaliśmy z jego rady, ale wcale nie oznaczało to zbędnego asfaltowania. Trasa, którą nam zaproponował, miała w sobie też bardzo wiele uroku i jazdy (albo spaceru ;) terenowej. Na bufecie oczywiście znowu zebraliśmy ochrzan, że jesteśmy "opóźnieni" ;) Najsmutniejsze było to, że było to ostatnie (przynajmniej na tej imprezie ;) spotkanie z Jaro-Serwisantem. Pożegnanie dlatego było bardzo serdeczne i wylewne ;) A na mecie byliśmy o godzinie na tyle przyzwoitej, że udało się wziąć prysznic, wskoczyć w kiecę, zdążyć obejrzeć dekorację i pomknąć na "bankiet" czyli etap 7... o którym na blogu rowerowym nie przystoi pisać ;) Starczy powiedzieć, że impreza była zaje-zacna ;-)
Kategoria Zawody, Carpathia, Góry


Dane wyjazdu:
84.02 km 15.00 km teren
05:06 h 16.47 km/h:
Maks. pr.:71.40 km/h
Temperatura:25.0
HR max:172 (%)
HR avg:138 (%)
Kalorie: 2505 kcal

CMTBV Etap V: Rabka Zdrój -> Korbielów

Piątek, 19 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0

Wreszcie etap ukończony jak należy. Byliśmy na wszystkich punktach a w dodatku zmieściliśmy się w limicie czasu - coś niebywałego ;) Ale to pewnie dlatego, że etap był w 80% asfaltowy. W zasadzie co tu pisać? Na asfalcie dupa boli niemiłosiernie, zwłaszcza pod górkę, bo trudno wstać z pedałów. Tzn. można, ale na stójce nogi i ręce bolą niemiłosiernie, więc się nie opłaca ;) Podjazd na Przeł. Krowiarki to był już jakiś automatyzm. Nie myśleć o tym, że pod górkę i kręcić równym rytmem - to jedyna recepta na coś takiego. Za to zjazd do Zawoi - epicki :D Za Zawoją jeszcze kawałek "z buta" na Tabakowe Siodło, a potem to już w zasadzie tylko z górki, nie licząc kilku km do Słowacko-Polskiej granicy, gdzie nie omieszkałam odstawić WSZYSTKICH, którzy jeszcze byli na trasie (czyli jakieś 4 osoby ;). Meta o 15.39 - co robić z taką ilością wolnego czasu? ;)

Wieczorem wizyta u górali, gdzie Tata znalazł kwaterę - nie powiem, można się od dziarskiej górolki dowiedzieć sporo o życiu :D A tak pysznych ogórków małosolnych nie jadłam nigdy wcześniej i pewnie nigdy więcej już aż tak smakowitych nie zjem... eh...
Kategoria Zawody, Carpathia, Góry


Dane wyjazdu:
77.42 km 40.00 km teren
06:21 h 12.19 km/h:
Maks. pr.:66.25 km/h
Temperatura:27.0
HR max:167 (%)
HR avg:130 (%)
Kalorie: 2777 kcal

CMTBV Etap IV: Szczawnica -> Rabka Zdrój

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0

Chyba najpiękniejszy etap ze wszystkich! Przejazd przez Gorce, a jak Gorce, to i nieodłączna panorama Tatr. Przy pięknej pogodzie naprawdę jest co podziwiać!
Na początek przejazd główną drogą do Krościenka, to w peletonie (ściślej mówiąc - w jego ogonie ;). A potem wjazd na czerwony szlak i żmudna wspinaczka (jak zwykle trochę z siodła, trochę z buta) na pierwszy punkt kontrolny - Marszałek. Po drodze trochę rozmów, żartów... ogólnie wesoło było :) Na pierwszym punkcie zbiorowe oczekiwanie na "drugie połówki" ;) No ale mi niestety przyszło na swoją najdłużej czekać, więc wesoła ekipa mnie opuściła :P
Z Marszałka czerwonym na Lubań - góra, dół, trochę pieszo, trochę rowerem - jak zwykle. Na Lubaniu niezawodny Pan Dyzio :D Chociaż droga, którą nam doradził, żeby dojechać do asfaltu w Ochotnicy, nie była tak fajna jak Pan Dyzio ;) W zasadzie to droga wiodła korytem strumienia i pełna była mokrych kamlotów, a oprócz tego nachylenie miewała też całkiem słuszne. Ale jak już udało się sprowadzić rower na "dobre drogi" to można było śmignąć. Kawałek jeszcze w dół, a potem asfaltem pod górę na Przełęcz Knurowską, gdzie czekał Pan Punkcik i bufet. Jak zwykle byliśmy tam ostatni :D Posiliwszy się uderzyliśmy w stronę Turbacza. Jednak po całkiem niekrótkim czasie, a pokonanej odległości wręcz przeciwnie - bardzo niewielkiej, stwierdziliśmy, że to chyba nie ma sensu... i wróciliśmy na asfalt, zjechaliśmy z przełęczy do drogi wojewódzkiej (po drodze przaśne widoki :), drogą ową, w trwodze przed licznymi zmotoryzowanymi mordercami, dotarliśmy do Nowego Targu, skąd Zakopianką!! doczołgaliśmy się na Obidową, a stamtąd już spokojny, lokalny asfalcik do Rabki. Ostatnie wyzwanie czekało w samej Rabce - znalezienie tam mety do najłatwiejszych nie należało. Ale jakoś się udało :) Potem podziwialiśmy pierwszy raz CAŁĄ dekorację, potem obiad, potem do bazy, rower do Jaro (coby przerzutkę wyregulował, bo sucz zrzucała mi łańcuch za kasetę, gdzie lubił się on klinować) a na osłodę życia piwo od orga do wieczornej odprawy :)
Kategoria Zawody, Carpathia, Góry


Dane wyjazdu:
77.20 km 70.00 km teren
07:02 h 10.98 km/h:
Maks. pr.:54.60 km/h
Temperatura:23.0
HR max:170 (%)
HR avg:133 (%)
Kalorie: 3204 kcal

CMTBV Etap III: Krynica -> Szczawnica

Środa, 17 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0

Plan na dziś - dojechać o takiej porze, żeby zobaczyć jak wygląda meta, baza itp. jak ludzie jeszcze nie idą spać ;) Ale na początek Jaworzyna Krynicka. Nie ma to jak cholera-wie-ile kilometrów podjazdu na początek gorącego, słonecznego dnia. Podjazdu lub też podejścia - jak kto woli ;) Albo jak kto umi. U mnie było tak pół na pół ;) A że gorąco, to kask wisiał na kierownicy, zamiast na głowie, bo już uszami dymiło. No ale na szczyt góry to trzeba wjechać, a nie wejść jak jakiś leszcz. Więc nie założywszy kasku (bo po co mi przy prędkości 3,5km/h?) jęłam podjeżdżać końcówkę drogi na sam szczyt. Schronisko, tłumy ludzi, kolejka gondolowa nad głową... aż tu nagle kask hyc! i się ześlizgnął z kiery. Jak to zrobił - nie wiem, bo musiał jeszcze pokonać róg. Ale zrobił to, czego efektem było przejechanie go tylnym kołem, czego z kolei efektem było posiadanie kasku w trzech kawałkach :D Na szczęście największy kawałek był na tyle duży, że jako atrapa siedział na mojej głowie. Pamiątkowe fotki i dalej w trasę! Trochę w górę, trochę w dół... i epicki zjazd do Łomnicy! W części leśnej-nieasfaltowej kilka pogawędek ze śmiercią. Całkiem fajna babka, można się dogadać ;) Umówiłyśmy się, że na jakiś czas da mi spokój. W Piwnicznej bufet i jak zwykle Pan Tato jako V.I.P. No 1 ;) A potem atak na Eliaszówkę. Oczywiście z d... strony, bo to nam najlepiej wychodzi ;) Po drodze spotkaliśmy ekipę Paracarpathia, więc było z kim chociaż przez chwilę pogadać. Eliaszówkę udało się zdobyć, chociaż poprzedzone to było wczołganiem się (bo inaczej tego nazwać nie umiem) na Przeł. Obidzowa. Masakra jakaś, w dodatku w palącym słońcu... A potem kolejny epicki zjazd - żółtym szlakiem do Dol. Białej Wody i przez Jaworki i Szlachtową do Szczawnicy. Tam lanserka na deptaku nad Grajcarkiem i meta w parku linowym. I udało się nawet zobaczyć końcówkę dekoracji!!! A potem płot szkolny w 100% zawieszony praniem i suszeniem ;) Warto też dodać, że kolacja była znakomita, bo restauracyjna :D A nocleg na zbiorowej sali, gdzie śmierdziało, chrapało i chodziło po głowie od 5 nad ranem okazał się wcale nie być taki zły. Chyba odpowiednio zmęczony człowiek ma wylane na wszystko ;)
Kategoria Zawody, Carpathia, Góry


Dane wyjazdu:
118.86 km 40.00 km teren
08:17 h 14.35 km/h:
Maks. pr.:62.24 km/h
Temperatura:18.0
HR max:166 (%)
HR avg:128 (%)
Kalorie: 3496 kcal

CMTBV Etap II: Rymanów -> Krynica

Wtorek, 16 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0

Chipów nie oddaliśmy. Ambicji też nie. W końcu co by się nie działo - trzeba jechać dalej :) Etap miał mieć ponad 100km, ale sporo po asfaltach i szutrach. Tak też w istocie było. Pierwsza połowa była w zasadzie całkiem asfaltowa. Trochę na własne życzenie, a raczej na skutek własnego gapiostwa. Ale dzięki temu Pan Punkt wyjechał nam naprzeciw i zaoszczędził kilkuset metrów podjazdu ;) Niezapomniane wrażenia na krajowej dziewiątce, stada rozpędzonych TIRów, deszcz (a raczej mżawka) i bryzgi wody podnoszone przez wyżej wymienione - skutek: w butach chlupało i było zimno :/ Ale potem padać przestało, słońce zaczęło się przebijać przez chmury, na drobnym cwaniactwie zyskaliśmy trochę czasu... Przy drugim bufecie był pełen optymizm. Godzina przyzwoita, do końca mniej niż połowa drogi... No ale potem się wzięło i zesrało. W Regietowie udało się nam dwojgu (czyli czterem oczom) przeoczyć skręt szlaku, w dodatku w trakcie podjazdu, więc trudno zwalić to na to, że byliśmy zbyt szybcy. Faktem jest, że droga w którą skręciliśmy 50m dalej uraczyła nas niesamowitymi widokami, półdzikimi końmi i mnóstwem śladów rowerzystów (co uśpiło naszą czujność :P). Gdy jednak była tylko ledwo widoczną ścieżką wzdłuż jaru, należało się wycofać. Ale hołdując zasadzie, że "lepiej iść złą drogą naprzód niż na złej stać w miejscu" (albo się cofać) zabrnęliśmy w czarną dupę. Straciwszy 1,5godz. na błąkanie się po drogach, które nagle się kończyły, przestawianie płotów i inne podobne atrakcje, oceniliśmy, że szans na dotarcie na wszystkie punkty i metę w jakimkolwiek rozsądnym czasie nie mamy. Zrezygnowaliśmy zatem z ostatniego punktu i najprostszą drogą udaliśmy się na metę w Krynicy. Która podobnież jak PK1 wyjechała nam naprzeciw, oszczędzając kolejnego podjazdu ;) Od tej pory narodziła się nowa taktyka - atakować punkty od dupy strony ;)
Kategoria Zawody, Carpathia, Góry


Dane wyjazdu:
87.70 km 80.00 km teren
08:48 h 9.97 km/h:
Maks. pr.:64.34 km/h
Temperatura:24.0
HR max:192 (%)
HR avg:152 (%)
Kalorie: 5092 kcal

CMTBV Etap I: Cisna -> Rymanów

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · dodano: 21.08.2011 | Komentarze 0

Cała noc w podróży, na wyjeździe z Gdańska całkiem sympatyczna pogawędka z panem Władzą ;), ale do Cisnej dotarliśmy cało i zdrowo. "Oby tak dalej" - pomyślałam, składając na trawniku przed szkołą rower do tak zwanej kupy. Chociaż kupy jako takiej na szczęście tam nie widziałam. Klocki po podróży ocierały jakoby nieco mniej, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego. Może górskie powietrze im służy? A może coś innego? Nie wiem, w każdym razie postanowiłam zaryzykować i zostawić je na pierwszy etap (w zanadrzu miałam rozwiązanie awaryjne, ale bardzo tymczasowe, a chciałam, żeby wszystko zaczęło działać tak jak powinno, a nie prowizorycznie). Decyzja okazała się całkiem słuszna - pierwszy etap zaczął się od żmudnego wpychania roweru czerwonym szlakiem na Wołosań. Trące klocki powodowały, że rower nie staczał się do tyłu ;) Natomiast epicki zjazd z Chryszczatej do Jeziorek Duszatyńskich rozwiązał problem klocków raz na całą Carpathię :). W Duszatyniu pierwszy bufet - śmichy, chichy, rozmowy... i dalej w drogę! Od Komańczy mała modyfikacja trasy sugerowanej, zresztą zastosowana przez całkiem spore grono osób. Przerwę obiadową poczyniliśmy właśnie gdzieś w trakcie owego objazdu, nie do końca świadomi utrudnień czyhających dalej. Jak się później okazało - była ona nieco za długa... Powrót na czerwony szlak okazał się masakrą błotną. Na jego podstawie można napisać książkę "Jak w ciągu 10min podnieść wagę roweru o 75% a opony poszerzyć z 2.1 do 2.7 cala" :P Punkt 3 udało się szczęśliwie osiągnąć, potem bufet drugi i pierwsze spotkanie z najzajebistszym serwisantem wśród serwisantów, czyli z Jaro. Po bufecie pełni optymizmu i zdopingowani ruszyliśmy na kolejny podjazd, po wczołganiu się na górę wkrótce dotarliśmy do PK 4, ale najgorsze było dopiero przed nami. PK 5 zlokalizowany został na szczycie pewnego podłego podjazdu? A skąd! To było podejście, czołganie się w błocie po przewalonych drzewach. Osobę odpowiedzialną za poprowadzenie trasy tamtędy chciałabym tam zobaczyć jadącą na rowerze. Gotowa jestem zaopatrzyć się w kalosze, wziąć aparat fotograficzny i udać się tam w celu obserwacji i dokumentacji jej zmagań. No ale... może next year :P Punkt 5 udało się osiągnąć chwilę przed 20tą, jednak pomimo jego gorącego dopingu nie udało się w półmrocznym lesie zjechać dostatecznie szybko, żeby zmieścić się w limicie czasu na mecie. A zabrakło tak niewiele... Cóż, wnioski na przyszłość wyciągnięte. A zabawa wcale się nie skończyła, wręcz przeciwnie - teraz dopiero zaczęła się zabawa na luzie i bez napinki :D
Kategoria Zawody, Carpathia, Góry


Dane wyjazdu:
29.00 km 29.00 km teren
01:38 h 17.76 km/h:
Maks. pr.:74.71 km/h
Temperatura:16.0
HR max:189 (%)
HR avg:172 (%)
Kalorie: 1182 kcal

MTB Maraton Głuszyca

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 01.08.2011 | Komentarze 0

Wątpliwości było mnóstwo, czy w ogóle startować. Po pierwsze w trakcie urlopu tak się zrelaksowałam, że przeszła mi wena na ściganie. Po drugie rower był czysty, zapakowany ładnie do auta i gotowy na powrót do domu. Po trzecie źle się czułam w sensie zdrowotnym. Ale z drugiej strony na tyle się wcześniej nastawiłam na ten start i w pewnym sensie specjalnie tam pojechałam, że żałowałabym, gdybym odpuściła. Jednak ze względu na kiepskie samopoczucie i perspektywę całej nocy w podróży, wybór padł na dystans MINI. Stwierdziłam, że jak na pierwszy maraton w górach, tyle mi wystarczy. Mi wystarczyło w zupełności, rowerowi jeszcze bardziej. Pogoda w dzień ścigania była już całkiem łaskawa, przestało padać i nawet nie było bardzo zimno. Ale jako, że lało cała noc poprzedzającą zawody, to trasa nabrała niepowtarzalnego uroku. Błotna taplanina jaka mi ani Truciźnie jeszcze się nigdy nie przytrafiła. Pierwszy raz zdarzyło mi się, żeby napęd odmawiał posłuszeństwa z powodu zabłocenia. A stało się tak 5 razy ;] W dodatku bolał mnie brzuch i wcale nie jechało się rewelacyjnie. Zjazdy błotniste i śliskie jak sam skurczybyk. Pół tylnej opony pozostawione na asfalcie, kiedy musiałam wyhamować z ponad 60km/h, bo zaskoczył mnie skręt z pięknego asfaltowego zjazdu w jakieś krzuny :P Ale pisk opon był efektowny - wszyscy się obejrzeli ;) Po dojechaniu na metę (co wcale nie było takie oczywiste, bo oznaczenia na końcu były marne, żeby nie powiedzieć "żadne" i naszły mnie spore wątpliwości, gdzie jechać) brzuch rozbolał niemożebnie, ale za to rower umył mi sam Marek Konwa ;) I to było najśmieszniejsze w całym tym dniu ;) Potem pobieżne mycie siebie, jakiś posiłek, fotki w pobliżu mety, kilka słów zamienione z resztą ekipy, powrót do "domu", kolejne mycie roweru, kolejne mycie siebie, kolejna rozmowa z resztą ekipy, pakowanie i do domu!
Do podium zabrakło 3 min - lekki niedosyt. Z drugiej strony jak na stan zdrowia i totalne wyluzowanie połączone z uczuciem, jakbym startowała pierwszy raz w życiu, wynik bardzo dobry. Z tymi górami to "nie taki diabeł straszny". Gdzie się nie przejedzie, tam się przejdzie. Kondycja nienajgorsza. Krzywdy sobie przed Carpathią nie zrobiłam. Jest więc dobrze :)
Kategoria Zawody, Góry